O łagodzeniu fenomenu obojętności świata, czyli "Spis cudzołożnic" J. Pilcha



Jerzy Pilch zaciekawił mnie po tym jak przeczytałam kilka jego felietonów w "Przekroju". Stwierdziłam wtedy, że to bardzo intrygujący pisarz, genialnie operujący słowem, który potrafi w błyskotliwy i nieco ironiczny sposób skomentować nawet zwykłą wizytę w sklepie. Dlatego postanowiłam poznać także jego twórczość prozatorską, a ma na swoim koncie już kilkanaście pozycji. Jako pierwszą przeczytałam powieść "Spis cudzołożnic", kojarzoną bardziej ze względu na film, w którym wystąpił Jerzy Stuhr. Co wyciągnęłam z tej lektury?

Po pierwsze, Pilch nie pisze, on wyrzuca z siebie natłok słów. Jego proza to czysty słowotok. I jednym to się spodoba, a drugim - nie. Mnie niewątpliwie ten słowotok wprowadził w prawdziwy trans, dzięki czemu przeczytałam książkę dosyć szybko, jak na moje możliwości czasowe przy tej ilości stron, bo w ciągu trzech dni. Jednak muszę przyznać, że można ten styl uznać za uciążliwy. Pełno w nim dygresji (momentami przypominało to "Beniowskiego"), ironii, groteski i przeskakiwania z tematu na inny. Można się zniecierpliwić, zirytować i w ogóle rzucić tą książką o podłogę. Ale jednocześnie jest to wciągające. Pilch dostarcza w ten sposób sporo skrajnych emocji ;) Jednak należy powiedzieć, że jest to powieść pod wieloma względami wybitna. Mało kto potrafi w tak zdystansowany sposób pisać o rzeczywistości. Pilch zdecydowanie ten dystans w sobie ma i właśnie za to go lubię. Kwestie stylu pozostają dyskusyjne...




O ile sam język wydaje się zawiły i mocno chaotyczny, o tyle fabuła powieści jest prosta: Gustaw - główny bohater i zarazem narrator, amator kobiecego piękna, który w objęciach swych kochanek próbuje złagodzić fenomen obojętności świata, ma za zadanie oprowadzić gościa ze Szwecji - doktora nauk humanistycznych - po Krakowie. Wędrówka jednak nie przypomina typowej wycieczki krajoznawczej. Owszem, jest krajoznawcza, ale pod względem obyczajowym, socjologicznym, psychologicznym (czy jak to tam inaczej ująć). Gustaw nie pokazuje żadnych zabytków, lecz absurdy tego miasta i sytuacje z życia, mówiąc przy tym dużo o sobie. I w tym słowotoku poznajemy życie Gustawa, czego doświadcza, co go porusza, co go irytuje. Podróż ta jest osobliwa, gdyż odbywa się tak naprawdę we wspomnieniach i dygresjach na temat kobiet, z jakimi Gustaw miał dłuższe lub krótsze zażyłości oraz z jakimi "łagodził fenomen obojętności świata" (tym eufemizmem określał po prostu seks, co dla mnie wydało się nieco przeintelektualizowane).

Jak widać, nie jest to historia jakoś porywająca i oryginalna. Właściwie historia jest tylko pretekstem do tego, aby pokazać swój kunszt słowa, bo właśnie to jest najważniejszy aspekt w twórczości Pilcha. On po prostu chce się pochwalić swoim słowotokiem. Historia, która w tym słowotoku się pojawia jest bez znaczenia. To spostrzeżenie wyniosłam także z lektur jego felietonów. Temat u niego w ogóle nie jest ważny. Jego poglądy, jego obserwacje, jego wspomnienia i cała reszta to tylko głupi pretekst do popisania się swoimi literackimi umiejętnościami.


Co do okładki - przedstawia jedno z rozpoznawalnych miejsc Krakowa, czyli Planty. Tu, na okładce, we mgle, co odnosi się do zamglonej opowieści pełnej dygresji. Mnie Kraków zachwycił właśnie tymi pięknymi alejami, a okładka tego wydania idealnie oddaje klimat tego miasta tak samo, jak oddaje go Pilch w swojej powieści, w której podróżuje po wszystkich ważnych ulicach - Floriańskiej, Szewskiej, Grodzkiej...

Podsumowując, charakteryzuje tę opowieść motyw wędrówki, ale też motyw błądzenia i dygresyjność. I z tego wynika chaos kompozycyjny książki. Może to powodować problemy z klarownym odczytaniem, niemniej jednak jest to utwór, w którym znaleźć można wszystkie cechy "pilchowszczyzny", co zdecydowanie ułatwia lekturę, bo Pilch po prostu umie pisać. Nie brakuje tu ironii, aluzji literackich oraz - typowego dla tego pisarza - filozofowania. Na pewno po przeczytaniu nie da się nie mieć o niej jakiegoś zdania. Wywołuje ona skrajne reakcje i albo się ją uwielbia, albo nienawidzi. Mnie ta "pilchowszczyzna" wciągnęła i liczę, że Ciebie też wciągnie ;)

...no i ten klimat krakowskich ulic, który jest właśnie taki, jaki zapamiętałam ze swoich wędrówek po tym mieście.




źródło zdjęcia w nagłówku: alchetron.com

Komentarze

  1. Nie czytałam jeszcze nic tego autor. Troszkę się obawiam spotkania z jego twórczością, chyba to nie jest jeszcze ten czas. Do niektórych autorów potrzebuję więcej czasu, żeby się przekonać :) A może polecisz mi, od jakiej książki powinnam zacząć spotkanie z Panem Jerzym?

    Pozdrawiam cieplutko,
    dziennikbibliotekarki.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic na siłę ;) Po przeczytaniu "Spisu cudzołożnic" wzięłam sie za "Portret mlodej wenecjanki" i tutaj język jest już nieco bardziej przystępny, więc myślę, że od niej mogłabyś spokojnie zacząć :)

      Usuń
  2. Czytałam kilka książek Pilcha i zawsze trafiają w mój gust, choć książki nie są łatwe ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Lubię pilchowy słowotok, jak to ładnie ujęłaś, chociaż nie w każdej jego formie. "Spis cudzołożnic" czytałam już dośc dawno i poza tym, że lubię z niej pióro Pilcha, nie zapamiętałam... nic więcej. To dziwne, ale i intrygujące. Dzięki Tobie przypominam sobie coraz więcej. I chyba wrócę do niego :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, z tym jego słowotokiem różnie bywa, zwłaszcza w powieściach. Ale myślę, że warto do niego wracać :)

      Usuń
  4. Pilch to jeden z moich wyrzutów sumienia - akurat w polskiej literaturze jest ich sporo, a z nadrabianiem kiepsko. Ale tytuł zapamiętuję, bo choć fabuła wydaje się prosta, ciekawi mnie wspomniany przez Ciebie słowotok. To może się skończyć dwojako - albo miłością, albo niesmakiem. Zobaczymy ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Daj znać jakie wrażenia ;) Opinie o Pilchu wśród moich czytających znajomych są mocno podzielone.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

"Lolita" Vladimira Nabokova, czyli nimfetki i motyle