"Poczucie kresu" Juliana Barnesa, czyli o naturze pamięci



Opinie o Julianie Barnesie są bardzo podzielone. Że banalny. Że genialny. Jedni kochają, drudzy unikają. Ja nie należę ani do pierwszych, ani do drugich. Jestem gdzieś po środku. Na razie. Mogę jednak napisać, że "Poczucie kresu" było całkiem udane, aby nie unieść się i nie powiedzieć, że świetne. Ale po kolei.

Zacznijmy od tego, że jest to książka o pamięci, a tytułowe poczucie kresu - poczucie zbliżającej się nieuchronnej śmierci ze względu na podeszły wiek, wyzwala w naszym głównym bohaterze-narratorze chęć podzielenia się swoją historią. Według Barnesa każdy ma jakąś historię do opowiedzenia, a nasze wspomnienia i to, co pamiętamy z naszego życia, równoznaczne są z naszą tożsamością. Jednak Julian Barnes w "Poczuciu kresu" często nam przypomina o tym, jak zwodnicza może być nasza pamięć. Zwłaszcza, gdy zbliżamy się do kresu swojego życia. I tu warto w końcu wspomnieć, kim jest nasz bohater. 

Bohaterem tak ogólnie jest pamięć. Według mnie, na płaszczyźnie znaczeniowej. Ale na płaszczyźnie fabularnej, bohaterem jest starszy mężczyzna, który opowiada swoją historię - o miłości, o gniewie, o poczuciu winy i wyrzutach sumienia, a także o dorastaniu i wyrastaniu z pewnych rzeczy.



Poznajemy zatem Anthony'ego Webstera, który wspomina swą młodość. Przywołuje z pamięci swojego, jak to określił, bardzo inteligentnego przyjaciela, pierwszy związek z pewną dziewczyną, a następnie czasy nieco późniejsze, kiedy to nagle otrzymuje spadek, z którym wiąże się odkrycie smutnej tajemnicy związanej z jego dawnymi przyjaciółmi. Tyle możecie przeczytać na tylnej okładce i ja także z tą wiedzą Was zostawię. Jak już bowiem wspomniałam, według mnie, ważniejszą rolę w tej powieści odgrywa zupełnie inny bohater, a raczej bohaterka. 



"Poczucie kresu" jest bardziej o pamięci niż o tej niepokojącej tajemnicy odkrytej przez Anthony'ego. Bardzo często narrator zwraca nam tutaj uwagę na to, że coś mógł zapamiętać inaczej niż faktycznie było, że coś mogło mu umknąć. To bardzo ważne, zważywszy na ostatnie zdania powieści, które właśnie odkrywają ową tajemnicę. Pamięć bywa bowiem zwodnicza i myląca. Poprowadzenie zatem narracji z perspektywy starszej osoby, u której naturalne jest pomijanie szczegółów, to dobry chwyt i trafiony pomysł, by opowiedzieć historię życia pewnego człowieka, który w młodości zrobił kilka głupich rzeczy, a w obliczu "poczucia kresu" dręczą go wyrzuty sumienia. Bo musicie wiedzieć, że pod koniec historia robi się bardziej gorzka, niż słodka, jak to czasem bywało na pierwszych jej stronach.



To dość zaskakująca powieść. Zaskakuje swymi zwrotami akcji, zaskakuje fabułą oraz formą. Zaskakuje w końcu trafnymi, choć może niekiedy banalnymi, stwierdzeniami. Ale wywołuje w czytelniku też sporo emocji. Zwłaszcza gdzieś w połowie lektury, czytelnik może poczuć jednocześnie żal i złość w stosunku do narratora. Atmosfera w powieści robi się wtedy coraz gęstsza, bardziej zagmatwana, tak samo jak zagmatwany i też opuszczony czuł się narrator. Czytelnik poznaje jego historię tylko tak, jak on ją opowiada. 



Julian Barnes dużo pisze o pamięci. Ale też o dojrzewaniu. Przedstawił nam historię człowieka, który na przestrzeni lat bardzo się zmienił - jak każdy. Dorósł, dojrzał, choć nie wszyscy jego znajomi tak uważają... Przedstawił nam w końcu też historię o tym, jak wielkie znaczenie ma nasza pamięć. I to nie tylko w odniesieniu do naszego życia, ale też w odniesieniu do życia innych ludzi, których spotykamy. Nasze wspomnienia są potwierdzeniem, świadectwem tego, że kogoś znaliśmy i coś się wydarzyło. Ale, jak zwrócił uwagę nasz narrator, "to, co pozostaje w pamięci, nie zawsze jest równoznaczne z tym, czego człowiek był świadkiem". A także, że historia to "kłamstwa zwycięzców" i "iluzja pokonanych". Odkrycia może i dla kogoś banalne. Ale myślę, że w wykonaniu Barnesa, w otoczeniu tej, a nie innej fabuły, niezwykłe i wyjątkowo smaczne.

Jak często opowiadamy naszą własną historię życia? Jak często dopasowujemy, upiększamy, dokonujemy chytrych skrótów? Im dłużej trwa życie, tym mniej jest tych, którzy mogliby zakwestionować naszą relację, przypomnieć nam, że nasze życie nie jest naszym życiem, lecz jedynie historią, którą o swoim życiu opowiadamy. Opowiadamy innym, ale - głównie - samemu sobie.

Komentarze

  1. Bardzo zaciekawiła mnie Twoja recenzja. Coś tak...nietypowego...to dla mnie coś w sam raz na teraz, więc chciałabym zapoznać się z treścią tej lektury :)
    Pozdrawiam! włóczykijka z Imponderabiliów literackich

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo przyjemna lektura, także zachęcam do lektury ;) Pozdrawiam!

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

"Lolita" Vladimira Nabokova, czyli nimfetki i motyle

O łagodzeniu fenomenu obojętności świata, czyli "Spis cudzołożnic" J. Pilcha