Pisanie o niczym, czyli podróże Patti Smith w "Pociągu linii M"
Wracam po przerwie, której przyczyną były zmiany w moim życiu. Dostałam pracę i musiałam nieco przeorganizować swój kalendarz i tryb życia. Pisałam o tym w Podsumowaniu sierpnia :) Ale wróciłam z tekstem o książce wyjątkowej. "Pisać o niczym wcale nie jest tak łatwo" - zauważa Patti Smith na pierwszej karcie "Pociągu linii M", tym samym wprowadzając nas do jej świata, do jej podróży, wspomnień, snów i kawiarni Cafe 'Ino. Nie każdemu ten świat przypadnie do gustu, choć ja się w nim zatraciłam.
Świat Patti Smith to świat wędrujący. Autorka ciągle się gdzieś przemieszcza, nawet jeśli jest to przejście na drugą stronę ulicy. Motyw wędrówki ujawnia się tu niemal na każdym (nomen omen) kroku. Autorka wędruje po ulicach Nowego Jorku, Meksyku, Europy. Wędruje we swych wspomnieniach. Wędruje po mapie literackich kontekstów. Wędrują w końcu też jej myśli, które dygresyjnie płyną w toku opowieści.
Wszystko tu płynie, można też tak to ująć. I dzięki temu ta książka mnie tak wciągnęła, choć prawdę mówiąc, nie znałam wcześniej jakoś szczególnie dobrze Patti Smith. Była mi to postać obca, jeśli chodzi o jej działalność muzyczną i literacką. Dopiero po przeczytaniu "Pociągu linii M" zainteresowałam się tą artystką. Muszę przyznać, że muzycznie i światopoglądowo nie jest to bliska mi postać i zdecydowanie nie będę jej wielką fanką. Ale jej twórczość literacka zachwyca klimatem i charakterem. Podoba mi się w niej to, że jest sobą, tak w pełni, od początku do końca.
Właśnie, ta jedność jej osobowości, choć pełna sprzeczności, dziwactw i obcych mi postaw, to ona wychodzi tu na plan pierwszy. Nie mogę stwierdzić, czy jest to jakaś tendencja w książkach Patti Smith, ale zdecydowanie w "Pociągu linii M" najwięcej jest samej autorki. W książce znajdziemy wiele reminiscencji, autobiograficznych komentarzy, ale też zapiski z życia codziennego. To swoisty dziennik z codziennej podróży. Artystka sporo pisze o swojej ulubionej kawiarni Cafe 'Ino, w której ma swój stolik i zawsze zamawia to samo. Może to komuś w końcu się znudzić lub po prostu irytować, jak mnie, gdy w każdym rozdziale o tym czyta, ale to taki charakterystyczny dla Patti Smith znak. Z tym elementem książki chyba trzeba się polubić ;)
To, co mnie ujęło w "Pociągu linii M" to minimalizm. Nie ma tutaj w ogóle moralizowania, co przy książkach autobiograficznych często się spotyka. Jest za to sporo zwykłego życia. A ja lubię takie życiopisanie. Podobnie jest u Białoszewskiego czy nawet Murakamiego. I właśnie ten drugi pisarz jest tu elementem łączącym świat literatury mi bliskiej ze światem Patti Smith. Autorka wspomina bowiem jego powieść "Kronika ptaka nakręcacza", która towarzyszy jej w podróżach i codziennych sytuacjach, podąża za jej bohaterami i wędruje w myślach do Japonii, próbując odnaleźć ją na ulicach Nowego Jorku.
Wrażenia zatem są bardzo pozytywne. Pierwsze spotkanie z Patti Smith było intensywne i bardzo inspirujące i właściwie to tego się spodziewałam po tej książce. Dlatego jestem ciekawa pozostałych jej dzieł. Seria amerykańska Wydawnictwa Czarnego, z której pochodzi "Pociąg linii M", jest dla mnie nowością, ale chętnie zapoznam się z resztą książek.
Wszystko tu płynie, można też tak to ująć. I dzięki temu ta książka mnie tak wciągnęła, choć prawdę mówiąc, nie znałam wcześniej jakoś szczególnie dobrze Patti Smith. Była mi to postać obca, jeśli chodzi o jej działalność muzyczną i literacką. Dopiero po przeczytaniu "Pociągu linii M" zainteresowałam się tą artystką. Muszę przyznać, że muzycznie i światopoglądowo nie jest to bliska mi postać i zdecydowanie nie będę jej wielką fanką. Ale jej twórczość literacka zachwyca klimatem i charakterem. Podoba mi się w niej to, że jest sobą, tak w pełni, od początku do końca.
Właśnie, ta jedność jej osobowości, choć pełna sprzeczności, dziwactw i obcych mi postaw, to ona wychodzi tu na plan pierwszy. Nie mogę stwierdzić, czy jest to jakaś tendencja w książkach Patti Smith, ale zdecydowanie w "Pociągu linii M" najwięcej jest samej autorki. W książce znajdziemy wiele reminiscencji, autobiograficznych komentarzy, ale też zapiski z życia codziennego. To swoisty dziennik z codziennej podróży. Artystka sporo pisze o swojej ulubionej kawiarni Cafe 'Ino, w której ma swój stolik i zawsze zamawia to samo. Może to komuś w końcu się znudzić lub po prostu irytować, jak mnie, gdy w każdym rozdziale o tym czyta, ale to taki charakterystyczny dla Patti Smith znak. Z tym elementem książki chyba trzeba się polubić ;)
To, co mnie ujęło w "Pociągu linii M" to minimalizm. Nie ma tutaj w ogóle moralizowania, co przy książkach autobiograficznych często się spotyka. Jest za to sporo zwykłego życia. A ja lubię takie życiopisanie. Podobnie jest u Białoszewskiego czy nawet Murakamiego. I właśnie ten drugi pisarz jest tu elementem łączącym świat literatury mi bliskiej ze światem Patti Smith. Autorka wspomina bowiem jego powieść "Kronika ptaka nakręcacza", która towarzyszy jej w podróżach i codziennych sytuacjach, podąża za jej bohaterami i wędruje w myślach do Japonii, próbując odnaleźć ją na ulicach Nowego Jorku.
Wrażenia zatem są bardzo pozytywne. Pierwsze spotkanie z Patti Smith było intensywne i bardzo inspirujące i właściwie to tego się spodziewałam po tej książce. Dlatego jestem ciekawa pozostałych jej dzieł. Seria amerykańska Wydawnictwa Czarnego, z której pochodzi "Pociąg linii M", jest dla mnie nowością, ale chętnie zapoznam się z resztą książek.
To zdecydowanie moje klimaty :) Dziękuję Ci za tę recenzję, za przypomnienie mi, że jest jeszcze Patti Smith i czas poszukać książki.
OdpowiedzUsuńPatti Smith mimo wszystko zachwyca i wciąga :)
Usuń