O czytelniczych i blogowych bólach oraz planie na przyszłość



Prowadzenie bloga na razie idzie mi jak po grudzie. Ale, ale - piszę sobie różne recenzje w moim zeszyciku. Coś piszę i tworzę, ale z udostępnianiem się wstrzymuję - bo nie chcę tu publikować rzeczy złych ;) Nie myślcie też, że nie czytam, bo...
czytam i to aż za dużo! Nie widać tego na blogu, ale na Instagramie już tak i w tym miejscu zachęcam do obserwowania mnie: @oceniamksiazki Bawię się tam w fotografa i nie ukrywam, że na razie ta forma istnienia w internecie mnie zajmuje najbardziej. 

Obecnie czytam na przemian cztery książki:
  • Ludzi na drzewach i Małe życie Hanyi Yanagihary, 
  • Wyspiański. Dopóki starczy życia Moniki Śliwińskiej
  • Wilka stepowego Hermanna Hessego
A jeszcze mam kilka napoczętych... Zawsze u mnie tak to wygląda, bo każda książka wymaga innego podejścia. Najbardziej jednak boli mnie czytanie powieści Hanyi Yanagihary - niby ciekawe historie, niby zgrabnie napisane, ale nie mogę przez nie przebrnąć. I problem nie tkwi bynajmniej w ilości stron, bo przerabiałam nie raz i nie dwa o wiele grubsze tomy. Problem tkwi gdzieś indziej. "Małe życie" okazało się dla mnie zbyt przytłaczające ilością wątków, przez co w wielu momentach nużące, choć czyta się je bardzo dobrze. A "Ludzie na drzewach" są jeszcze mniej interesujący! (niedługo będzie wpis o tych książkach) Myślę, że wpływ na taki stan rzeczy może mieć moje odwieczne negatywne nastawienie względem bestsellerów - zawsze mocno się rozczarowuję takimi książkami, dlatego automatycznie się do nich zniechęcam. Wiecie, w obecnych czasach książkę może napisać każdy, dlatego argument, że jest to najlepiej sprzedająca się powieść w ogóle do mnie nie trafia ;) 

Z tego powodu często sięgam po prostu po klasykę - po sprawdzone pozycje, z których coś wyciągnę dla siebie, które pozostaną we mnie dłużej, które po prostu mnie oczarują nie tylko warsztatem pisarskim, lecz także treścią - ważną i głęboką. Bo można mieć świetny styl, który porywa, który sprawia, że książkę czyta się jednym tchem i po trzech wieczorach odwraca się ostatnią kartę. Ba, można nawet czerpać od klasyków, umiejętnie poruszać się po kontekstach literackich, umiejętnie cytować odpowiednich ludzi, ale to wciąż nic, jeśli nie ma w tym głębokiej treści, która uderza w Ciebie swą prawdą i powagą. Chodzi o takie olśnienie, takie prawdziwe, które zostaje w Tobie na długo. Poza tym jest jeszcze jedna sprawa - arcydzielność powieści to rzecz względna, dlatego boli mnie, że tak często się nadużywa tego słowa w promocji książek. Jak dla mnie Yanagihara tworzy całkiem dobrą tzw. literaturę środka (popularną), ale nie nazywajmy jej książek arcydziełami ;)

Hm, a co tam u mnie jeszcze słychać? Obecnie potrzebuję różnorodnych doznań czytelniczych, dlatego jednego dnia wczytuję się w portret Wyspiańskiego, a następnego w "Wilka stepowego". I uwielbiam te chwile, kiedy raz przenoszę się w czasie do Krakowa przełomu XIX i XX wieku, a raz filozofuję wraz z Hermannem Hessem. Te chwile są dla mnie tak wyjątkowe, że dozuję je sobie umiarkowanie, abym mogła częściej się nimi cieszyć. Czasem wyznaję filozofię "częściej a mniej", a czasem "raz a dobrze". 

A tak już patrząc bardziej optymistycznie na przyszłość tego bloga: aby zmotywować siebie do regularnych wpisów, myślę nad jakimś ciekawym cyklem postów. Myślałam już kiedyś o takim cyklu przy zakładaniu bloga: "Historia jednej okładki" i myślę nad powrotem do tej koncepcji, ale mam w zanadrzu jeszcze kilka innych pomysłów, dlatego ten temat jest u mnie wciąż otwarty.

No, a teraz stawiam sobie wyzwanie, aby w końcu pełną parą ruszyć z tym blogiem! 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Lolita" Vladimira Nabokova, czyli nimfetki i motyle

O łagodzeniu fenomenu obojętności świata, czyli "Spis cudzołożnic" J. Pilcha